2 tygodnie temu zakończyła się pierwsza moja pierwsza wyprawa z jogą do Indii, a we mnie wciąż wybrzmiewają obrazy wspólnych chwil, kołysząc na fali wdzięczności. Organizatorami okazali się cudowni ludzie – Michał, który mieszkał w Indiach kilka lat i stał się naszym przewodnikiem podczas zwiedzania świątyn, chodzenia po górach oraz medytacji; Dagmara, wieletnia instruktorka Vinyasa joga.

Pierwszy tydzień spędziliśmy w mieście o absolutnie niezwykłej wibracji – Tiruvannamalai. Praktykowaliśmy Hatha jogę również w hinduskiej szkole właśnie w Tiru. Miejsce to zawdzięcza swoją wyjątkowość świętej górze joginów Arunachali, znanej rownież jako Góra Ognia, przez hindusów uznanej za uosobienie Shivy.
Przebywanie w jej pobliżu jest medycyną, rozświetlającą wewnętrzny mrok, przynoszącą odpowiedzi i wypalającą to, co niekorzystne. Z tego też powodu od stuleci jogini i mistycy osiedlają się na zboczach góry, by oddać się medytacji (często przez całe dziesięciolecia).
Jednym z bardziej znanych mistrzów związanych z Arunachalą był Śri Ramana Maharishi, który tutaj żył, medytował i nauczał przez większość swojego życia. Do dziś przyciaga swoją światłością ludzi z całego świata. Jego energia jest tu wciąż wyraźnie odczuwalna, a wielu z przybyłych doświadcza głębokich wglądów, transformacji i uzdrowień.
Więcej o Ramanie w linku poniżej.
https://www.sriramanamaharshi.org/ramana-maharshi/u-arunaczali/?lang=pl

W drugim tygodniu zakotwiczyliśmy na rajskiej wyspie Havelock, która uraczyła nas swoją egzotyką i pięknem. To był czas jogicznych praktyk przy wschodzie i zachodzie słońca, głębokiej regeneracji z kokosem pod palmą oraz kąpieli w krystalicznie czystych wodach morza Andamańskiego.

Wdzięczność za gorące słońce w trakcie polskiej zimy i wibracje odczuwane podczas śpiewania mantr podczas zachodu słońca na plaży!

/ Anna Domeradzka